Przez
granicę między snem a rzeczywistością przebijał się uporczywie wrzask telefonu,
który leżąc gdzieś pod łóżkiem wcale nie miał zamiaru ucichnąć. Czarnowłosy
spał tak mocno, że zerwany z głębokiego snu potrzebował jeszcze krótkiej chwili
aby dotarło do niego co się dzieje. Od niechcenia wysunął jedną rękę spod
kołdry i nie otwierając nawet oczu, zwiesił ją w dół poczynając szukać po
podłodze wciąż wyjącego telefonu. Gdy w końcu pochwycił go w dłoń i spojrzał na
wyświetlacz, dostrzegł już tylko jak ten się powoli wygasza, a śmieszny
rysunkowy budzik podryguje jeszcze lekko w dźwięk irytującej melodii.
Przynajmniej on zdawał się być tego dnia w świetnym humorze. Ciężkie krople
deszczu odbijały się z hukiem od parapetu, a w pokoju mimo nie zaciągniętych
rolet i tak panował półmrok. Nawet bez spoglądania za okno łatwo było domyślić
się pogody. Jakby nie wystarczającym było, że był poniedziałek.
Przeciągnął
się leniwie, upuszczając telefon, który ponownie wylądował na podłodze. Zza
zamkniętego okna jego uszu dobiegł cichy grzmot, który złowrogo odradzał
wyściubianie nawet nosa spod ciepłej kołdry, nie mówiąc już o wychodzeniu z
domu. Bill zaczął się zastanawiać jakiej wymówki mógłby użyć aby móc ten piękny
poniedziałkowy ranek odespać do końca, a i resztę dnia spędzić w ciepłym dresie
pod kołdrą, najlepiej z laptopem na kolanach i kubkiem kawy na parapecie tuż
obok. Jednak jak znał swoją matkę – a znał ją bardzo dobrze – wiedział, że z
pewnością skutecznie wybiłaby mu z głowy taki dzień wolnego, argumentując się
tym, że przecież nie może odpuszczać teraz, w nowej szkole, ot tak, bo mu się
zwyczajnie nie chce. On sam także był bardzo obowiązkowy, choć zdarzało się, że
ta leniwa strona brała górę i pewnie także tym razem by się jej to udało, gdyby
ktoś właśnie nie wparował do pokoju, bezczelnie świecąc górne światło.
Czarnowłosy od razu zmrużył powieki i wetknął znów nos pod kołdrę.
- Ty
jeszcze w łóżku? – usłyszał głos rodzicielki – Okropnie pada deszcz więc zbieraj
się, podwiozę cię do szkoły po drodze do pracy. Ale masz pół godziny. –
powiedziała tylko, po czym wyszła, tak po prostu zostawiając za sobą otwarte
drzwi i wciąż bezczelnie palące się światło.
Całkiem
na miejscu było zastanawiać się jakim cudem udało mu się w pół godziny zebrać
do szkoły, ubrać, nawet pomalować tak jak zwykle. Nie mogąc wyjść z podziwu dla
samego siebie, siedział w aucie ze wzrokiem wbitym w ociekające wodą ulice.
Przechodni było niewielu, a ci którzy już odważyli się w tak piękny dzień
wychodzić z domu, osłaniali się jak tylko mogli parasolami, kapturami płaszczy
i czym tylko mogli od wdzierających się wszędzie lodowatych kropel. Jesień
rozpoczęła się pełną parą, a te delikatne deszczyki ostatnich dni mogły się
schować ze wstydu przy burzach jakie teraz na okrągło zapowiadali w prognozach
pogody. Cichy głos spikerki radiowej płynął powoli z głośnika, wcale nie
zanosiło się już na choćby odrobinę słońca. „To dobrze”, pomyślał. Zawsze lubił
pogodę odpowiadającą nastrojowi. Tego dnia była prawie idealna.
Gdy
wysiadł przed budynkiem liceum, nie ociągając się za bardzo wmieszał się w tłum
nadciągający z każdej strony. Deszcz zdawał się nie robić na nikim wrażenia.
Nikt chyba nie snuł tak niecnych planów jak on tego ranka.
Kiedy
przekroczył próg szkoły od razu dobiegł go gwar i przyjemne ciepło. Jego ciało
jeszcze raz przeszedł lekki dreszcz, zdążył zmarznąć przez te kilka chwil na
zewnątrz. Wytarł dokładnie buty na wielkiej zielonej wycieraczce przy drzwiach
i zdjął płaszcz, niezmiennie jednak biorąc go do ręki i udając się wraz z nim
na górę. Jeszcze ani razu nie zdarzyło mu się zawitać do szatni i wcale się tam
nie wybierał.
Docierając
pod swoją klasę, od razu odruchowo rozejrzał się za blond dredami, których
jednak nie udało mu się nigdzie wyłapać wzrokiem. Zaczął zastanawiać się czy
Kaulitz nie odpuści sobie szkoły tego dnia i czy przypadkiem te kilka godzin
jakie spędził z nim nad książkami w zeszłą sobotę nie pójdzie na marne. W takim
przypadku mógłby śmiało go zabić, w końcu zmarnował z nim tyle czasu – tyle
swojego cennego czasu, jaki mógłby przeznaczyć chociażby na sen. Westchnął
cicho. W tamtym momencie bardzo chętnie by się przespał.
-
Okropnie wyglądasz. – usłyszał za plecami znajomy głos, aby po chwili ujrzeć
przed sobą równie znajomą twarz, do której owy głos należał.
Rudowłosa
dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko. Aż dziw, że bijący od niej zawsze
optymizm nie zaczął go jeszcze irytować.
- Dzięki,
Spencer. Ty zawsze wiesz jak powiedzieć coś miłego na początek dnia. – odparł,
wcale nie siląc się nawet na jakąś małą część takiego entuzjazmu jakim
obdarowywała go dziewczyna.
- Nie
wyspałeś się. – stwierdziła.
- Ja się
nigdy nie wysypiam. – usiadł na ławce, przesuwając jeszcze raz mętnym wzrokiem
po korytarzu, coraz to bardziej wypełniającym się ludźmi.
- Nie
przesadzaj, trzeba było mniej imprezować w weekend. – zaśmiała się, siadając
tuż obok niego.
Bill
tylko posłał jej wymowne spojrzenie, mające przekazać, że ten żart był mało
śmieszny, a tragiczny raczej. Z perspektywy poniedziałku, smutnym dla niego był
fakt, że sobotę spędził na nauce z Tomem, a niedzielę na tym co wychodziło mu
najlepiej – nie robieniu zupełnie niczego z kimś, z kim spędzał najwięcej
wolnego czasu – z samym sobą. Czy mógł jeszcze bardziej odczuć jak żałosne jest
jego życie niż w tamtym momencie? Z pewnością mógł i nie jeden jeszcze raz to
odczuje. Czy przeszkadzało mu to? W żadnym wypadku.
Dzwonek
szybko zmiótł wszystkich z korytarza. Gdy każdy zajął swoje miejsce w
odpowiedniej klasie, w jego nawet pojawił się Tom. Jednak nie zdezerterował i
miał zamiar stawić czoła biologii. Przechodząc, już ładnych kilka minut
spóźniony, do swojej ławki, posłał Czarnowłosemu lekki uśmiech mający być
zapewne jakimś odpowiednikiem powitania, którego nie wycedził do żadnego
znajomego w klasie. Bill odpowiedział mu tym samym. Zadziwiająco łatwo poszło
mu wygięcie ust w tym w ogóle niepodobnym do niego grymasie, zwłaszcza w tak
szary i dobijający dzień. To chyba od osoby, do której posłał ten drobny gest
zależało jak będzie on wyglądał. A choć wyglądał blado, był szczery i zawierał
w sobie odrobinę ciepła.
Po
godzinie trzynastej, kilku okropnie nudnych lekcjach wśród których znalazło się
dwie godziny znienawidzonej przez Czarnowłosego matematyki, czuł, że jeszcze
chwila i oszaleje. Na zmianę przysypiał i irytował się bez powodu. Nawet, pełna
jak zawsze dobrych chęci Spencer, w końcu dała spokój i postanowiła odpuścić
sobie zagadywanie Billa na jakiekolwiek tematy. Tego dnia był przybity bardziej
niż zwykle, jednak tak samo jak za każdym razem nie był nawet pewien co
powoduje u niego takie samopoczucie. Nie wydarzyło się nic złego, nawet nic
nowego. Być może właśnie to ta monotonia przewodziła wszystkiemu. Choć tak
krótko tu był, ona już zdążyła się zadomowić. Była znacznie szybsza niż on.
Ostatnia
godzina ciągnęła się w nieskończoność. Zajmując miejsce w ostatniej ławce przy
oknie, w końcu przestał zwracać jakąkolwiek uwagę na to co działo się w klasie.
Jego myśli zaczęły krążyć wokół zupełnie nieistotnych tematów, podczas kiedy wzrok
sunął za kolejnymi kroplami deszczu spływającymi po szybie. Prawie nic nie było
przez nie widać. Deszcz nie ustępował ani na chwilę, a słońce wydawało się już
na dobre pożegnać z mieszkańcami tego brudnego miasta. Nigdy nie wydawało mu
się, że to jego perspektywa tak strasznie psuje otaczającą go rzeczywistość.
Czuł, że to raczej rzeczywistość psuje mu perspektywę z jaką ją odbierał.
Pesymista, realista… Już dawno pogubił się w określeniach. Przestał nazywać
siebie kimkolwiek, nie umiejąc ubrać w żadne znane mu słowa swoich uczuć,
szarej, wręcz blado przezroczystej rzeczywistości. Nie umiał zamknąć tego w
żadne klamry.
Westchnął,
odwracając w końcu wzrok od szyby i przesuwając nim po ospałej klasie. Nie było
w niej tylko Toma, który zerwał się z nudnego wykładu historyka na temat
architektury średniowiecza i poszedł przeszkadzać nauczycielce biologii.
Czarnowłosy zaczął zastanawiać się jak mu idzie, czy już napisał test, czy
dobrze mu poszło. Przecież szkoda byłoby zmarnować te kilka godzin. Oczywiście,
odejmując od nich czas, w którym rozmowa schodziła na mało istotne tematy, nie
mające żadnego związku z biologią lub czas, w którym nie robili zupełnie nic,
momentami zwyczajnie milcząc i gapiąc się w sufit ze zmęczeniem, jak choćby
wtedy gdy leżeli razem na łóżku. Czarnego dziwiło to jak swobodnie się przy nim
czuł, chwilami zupełnie tak jakby znali się kilka lat, a nie spotkali po raz
pierwszy kilka dni wcześniej. Tom w jego oczach był otwartą, ciekawa i bardzo
przyjemną osobą. O ile w ogóle można człowieka określić mianem przyjemnego. Jeśli
tak, to Dredziarz z pewnością taki był. Przyjemnie się z nim spędzało czas,
rozmawiało, był także przyjemny dla oka i z pewnością przyjemny w dotyku, czego
Billowi nie udało się zbadać i bynajmniej wcale nie planował tego robić.
Wyciągał jedynie luźne spostrzeżenia, nie do końca wiedząc skąd się biorące.
Nim
zdążył zorientować się, że blondyn zupełnie zaburza natłok jego czarnych myśli
swoja osobą, dzwonek zbudził go jakby z letargu. Nie miał pojęcia co działo się
wokół niego przez ostatnie kilkanaście minut. Pozbierał szybko książki, których
i tak nie użył na lekcji i upychając wszystko do torby, opuścił klasę. Przez
myśl przeszło mu pytanie, jak wróci do domu? Z pewnością tak jak zwykle,
spacerem lub komunikacją miejską. Pytanie bardziej odnosiło się do tego w jakim
stanie wróci. Przeziębienie i kilkudniowe wolne było na wyciągnięcie ręki.
Korytarz
w przeciągu ledwie kilku minut opustoszał prawie całkowicie. Kto miał udać się
do domu już dawno zniknął ze szkoły, a dzwonek zapędził na lekcje resztę
nielicznych już klas jakie wciąż miały zajęcia. Szedł powoli wzdłuż korytarza,
skupiając całą uwagę na słuchawkach jakie przed chwilą wyjął z kieszeni. Z
ledwością powstrzymywał się od przekleństw jakie cisnęły mu się na usta gdy
siłował się z nimi, szczupłymi palcami starając się je rozplątać. Był zmęczony.
Wszystko irytowało go zbyt szybko więc nim się zdążył powstrzymać szarpnął
mocno dłonią i zwyczajnie urwał je. Nie wiedział już czy bardziej był zły
dlatego, że je popsuł, czy może dlatego, że powrót do domu zapowiadał się na
bardzo cichy. Zgniótł je w dłoni, po czym cisnął nimi o podłogę i poszedł
dalej, kierując swoje kroki do wyjścia.
Jakkolwiek
bardzo by nie chciał opuścić budynku szkoły, wrócić do domu i zaszyć się w swoim
pokoju, nie było mu to tak szybko dane. Nim zdążył choćby opuścić pierwsze
piętro, usłyszał za sobą kroki niosąc się echem po pustym korytarzu. Z początku
nie zwrócił na nie większej wagi, przekonany, że ktoś biegnie spóźniony na
lekcje. Dopiero, gdy kroki zbliżały się do niego, a do jego uszu dobiegł
charakterystyczny odgłos nieco powłóczących się stóp i luźnego materiału
ocierającego się o siebie, odwrócił głowę i tak jak się domyślił zobaczył Toma.
Zatrzymał się, gdyż ten ewidentnie szedł do niego.
Popatrzyli
na siebie, z początku nic nie mówiąc. Tom lekko się uśmiechał. W końcu
wyciągnął rękę w stronę Czarnowłosego, a gdy ten spojrzał na nią, dostrzegł, że
Dredziarz trzyma w niej słuchawki, które on dosłownie chwilę wcześniej
wyrzucił.
-
Zgubiłeś. – odezwał się w końcu.
Bill
sięgnął po nie, jednak ku zdziwieniu blondyna przestąpił kilka kroków na bok i
wrzucił słuchawki do kosza na śmieci stojącego pod ścianą.
-
Rozwaliłem je. – odparł, kładąc swoją torbę na ławce tuż obok i zaczynając
wkładać na siebie płaszcz, który dotąd miał przewieszony na przedramieniu.
Tom
patrzył na niego przez kolejny moment, jakby nie wiedząc co mógłby powiedzieć,
jednocześnie bardzo chcąc powiedzieć cokolwiek.
- Całkiem
nieźle mi poszło. – odezwał się w końcu.
Bill
zerknął na niego przelotnie, dłońmi wysuwając włosy spod płaszcza. Dopiero po
krótkiej chwili zorientował się o czym ten mówi. Uśmiechnął się blado.
- To
dobrze. – powiedział, zaczynając zapinać guziki.
Znów na
moment zapadła cisza. Dredziarz w środku zaczynał zastanawiać się gdzie podział
się Bill, z którym w sobotę tak dobrze mu się rozmawiało. Wydawało mu się, że
coś jest nie tak i choć Bill zawsze był bardzo nietypową osobą o równie
nietypowym usposobieniu, tym razem wydawał się być taki bardziej niż zwykle. Tom
nie wiedział jednak, że wszystko było zupełnie w porządku, tak jak zawsze. Może
tylko był bardziej blady i oczy miał nieco bardziej podkrążone.
-
Okropnie wyglądasz. – zauważył, na co Czarnowłosy zaprzestał żwawego
poprawiania płaszcza i na moment zastygł w bezruchu, spoglądając na niego. Od
razu przypomniał mu się niewybredny komplement Spencer sprzed kilku godzin i
zaczął podejrzewać, że wychodzenie tego dnia z domu było naprawdę złym
pomysłem.
-
Dziękuję. Tyle miłych słów jednego dnia... – odparł, w końcu racząc swojego
towarzysza odpowiedzią dłuższą aniżeli dwa słowa na odczepne. Mimo wszystko,
jednak nie bił z niego entuzjazm.
Tom
uniósł na moment jedną brew. Mimo nie do końca zrozumiałych dla niego słów
Billa nie pytał o nic, a przeszedł do sprawy, w związku z którą biegł za nim.
- Masz
może jutro czas..? – zapytał dość niepewnie, ani na sekundę nie spuszczając
wzroku z Czarnowłosego, który zdążył już się przyszykować do wyjścia.
- Jutro?
– odpowiedział pytaniem, dając sobie tym samym jeszcze chwilę na przetworzenie
jego słów w głowie i wymyślenie odpowiedzi.
Przełożył
przez szyję pasek swojej torby i zawiesił ją na ramieniu, spoglądając na
blondyna. Wprawdzie jak zawsze nie miał żadnych planów, jednak wiedząc o co
Tomowi chodzi, zwyczajnie zastanawiał się czy on sam ma ochotę znów spędzić
kilka godzin nad książkami.
- W sumie
mam. – odpowiedział w końcu, od razu dostrzegając malujący się na ustach
Dredziarza uśmiech.
I tak by
się zgodził.
-
Spotkajmy się po południu. – zaproponował – U mnie, tak jak ostatnio. Mam
trochę historii do ogarnięcia. – westchnął teatralnie, wciąż się uśmiechając.
- W
porządku. Do zobaczenia. – odpowiedział Bill, po czym najzwyczajniej w świecie
się odwrócił i ruszył korytarzem w swoim kierunku.
Tom przez
moment stał w bezruchu z wielkim znakiem zapytania w głowie, jednak w końcu
dotarło do niego, że to raczej bardzo podobne do Billa. Nim ten jednak zniknął
mu z pola widzenia, krzyknął za nim jeszcze:
-
Podwiozę cię, strasznie pada!
- Dam
sobie radę. – usłyszał od razu w odpowiedzi, po czym zobaczył jak ten zarzuca
na głowę kaptur czarnego płaszcza i znika, zakręcając w stronę schodów
prowadzących do wyjścia.
Blondyn
pokręcił lekko głową i udał się w zupełnie przeciwną stronę, aby zabrać swoje
rzeczy i samemu także chwilę potem udać się do domu. Jeszcze dłuższy czas w
głowie obijało mu się spotkanie z Billem i za każdym razem uśmiechał się do
siebie, co chwilę na nowo uświadamiając sobie, że jeszcze nigdy nie poznał
kogoś takiego, ani nawet osoby mu podobnej. I miał rację. Śmiało można było
powiedzieć, że charakter Czarnowłosego był oryginalny, a sposób bycia jeśli nie
wyjątkowy, to chociaż dość unikalny.
Następnego
dnia Billowi nie udało się spotkać Kaulitza w szkole. W ostatniej chwili ugryzł
się w język aby nie zapytać Spencer czy przypadkiem nie widziała Toma. Niby
zupełnie niczego od niego nie chciał, a nawet gdyby wpadli na siebie i tak z
pewnością nie zamieniliby ze sobą ani jednego słowa, jednak nim zorientował
się, że zastanawia się nad tym co też zatrzymało Toma przed przyjściem do
szkoły, lekcje zdążyły się skończyć a on wrócił do domu. Na zewnątrz było
bardzo zimno, jednak wyjątkowo udało mu się wrócić suchym ponieważ po południu
deszcz ustał.
Wyjrzał
przez okno kuchenne, odgarniając dłonią białą firankę. Na niebie wciąż wisiały
ciężkie chmury. Zegar wskazywał ledwie szesnastą, jednak wewnątrz domu panował
półmrok. Na stole pod srebrną folią jego obiad czekał na odgrzanie, jednak ten
nawet nie sprawdzając co też przygotowała mu mama przed wyjściem do pracy,
wyszedł z kuchni i powoli udał się na górę do siebie. Nie miał ochoty jeść.
Lekki ból głowy towarzyszący mu od rana zamiast maleć, nasilał się i ten widział,
że nie obejdzie się bez proszków przeciwbólowych, jeśli zamierzał jeszcze tego
dnia odwiedzić Toma. Niezależnie od tego jak bardzo mu się to nie uśmiechało,
był już umówiony.
W
szufladzie biurka odnalazł niewielkie pudełeczko, po czym wysunął z niego biały
listek i wycisnął na dłoń okrągłą tabletkę. Wsunął ją do ust, a nie mogąc
dostrzec nigdzie czegoś do picia, krzywiąc
się nieco na twarzy przełknął tabletkę, która dość mozolnie przeszła mu przez
gardło. Nie czekał na nic. Było wystarczająco późno aby wiedział, że powinien
pozbierać książki i wychodzić. Tak też zrobił.
Zawsze
umiał dość sprytnie wszystko sobie planować, niekiedy nawet nieświadomie. Znów
nie podał dokładnej godziny o jakiej miałby pojawić się u Dredziarza, co też
dało mu wolną rękę na ociąganie się i plątanie drogi w mieście tyle razy, ile
tylko mógł zapragnąć. Te wszystkie budynki wciąż wydawały się mu być
identyczne. Rzeczywiście takie były, ale to dostrzegł dopiero po raz kolejny
przemierzając tę samą ulicę.
Gdy w
końcu stanął przed drzwiami już dobrze znanego mu domu, było kilka minut po
siedemnastej, a Tom zdawał się czekać na niego ponieważ drzwi otworzyły się
zaledwie po kilku sekundach od naciśnięcia przez niego dzwonka.
Od razu
przywitał go szeroki uśmiech blondyna.
- Znowu
się zgubiłeś? – zapytał, wpuszczając go do środka.
Bill
rzucił mu przelotne spojrzenie.
- Nie, po
prostu byłem zajęty. Późno wyszedłem. – skłamał.
Byłoby mu
co najmniej głupio przyznać się po raz kolejny do tego jak bardzo nie umie
odnaleźć się w życiu, bo nie chodziło tylko o nowe miasto. Zawsze o czymś
zapominał, zawsze coś mu umykało, zawsze nie mógł się gdzieś odnaleźć.
- Dobrze,
że dziś nie pada. – usłyszał zza pleców, gdy odwieszał swój płaszcz – Wczoraj
musiałeś nieźle zmoknąć, no ale sam tego chciałeś. – Tom zaśmiał się cicho,
przypominając Billowi o tym, że ten nie dał się mu podwieźć do domu.
- Lubię
deszcz. – powiedział, odwracając się przodem do Dredziarza.
Trzymał w
dłoniach pasek torby, która i tak leżała na podłodze i przez moment wpatrywał
się tak w ciemne oczy blondyna, zanim ten ocknął się i wskazał dłonią w stronę schodów,
gdzie od razu ruszyli.
Bill,
znając już drogę, udał się do sypialni blondyna, gdzie zajął miejsca na łóżku.
Nie czuł się skrępowany, nie siedział sztywny jak kołek na jego brzegu, a wręcz
przeciwnie, rzucił torbę i wdrapał się na łóżko, siadając sobie po turecku na
jego środku. Tom uśmiechnął się pod nosem na ten widok, zamykając za nimi
drzwi. W innym przypadku być może takie zachowanie kogoś obcego w jego domu
zirytowałoby go, jednak w tym małym, czarnym, aspołecznym kocie nie widział nic
co w jakikolwiek sposób było w stanie go zirytować. Był zamkniętym w sobie
egoistą, czasami nieco ponurym, chodzącym raczej swoimi ścieżkami nieznanymi
nikomu innemu, a w tamtej właśnie chwili Tom miał wrażenie, że w jakiś sposób
go oswaja - w końcu ten czuł się przy nim swobodnie. Sam bardzo chciał go poznać,
nie przestawał więc obserwować. Zaśmiał się tylko do siebie, gdy zorientował
się, że porównał Billa z kotem. Jednak podobieństwo było uderzające.
- Więc… -
zaczął – Napijesz się czegoś może, czy przechodzimy od razu do historii? –
spojrzał na Billa, zatrzymując się przy łóżku.
- Od razu
do historii. – odpowiedział stanowczo – Nie wiem jak długo dziś zostanę, od
rana boli mnie głowa. Nie czuje się najlepiej. – wytłumaczył, aby ten
przypadkiem nie pomyślał, że tak szybko chce od niego uciec.
Prawdę
mówiąc, Bill nie zdążył jeszcze zauważyć, że wcale nie zamierzał nigdzie
uciekać. Lubił zapach jego pokoju, a samo towarzystwo Dredziarza wcale nie było
dla niego nieprzyjemne.
- Może
się przeziębiłeś? – Tom uniósł lekko jedną brew, samemu siadając na łóżku i podsuwając
się bliżej Billa, który już wyjmował książki – Tak bywa gdy się moknie na
deszczu i to w taki ziąb. – oparł plecy na ścianie, cały czas przyglądając się
Billowi.
Czarnowłosy
westchnął.
- Po
prostu ciśnienie jest niskie… albo coś. Przejdzie mi. – wzruszył ramionami,
gdzieś w środku jednak wiedząc, że Tom mógł mieć trochę racji. Nigdy nie miał
zbyt dobrej odporności, a te spacery do domu z pewnością mu nie służyły.
Tom
patrzył jeszcze na niego przez moment, gdy ten wertował strony podręcznika.
Zrobiło mu się dziwnie miło, że Bill mimo złego samopoczucia i tak przyszedł mu
pomóc, choć wcale nie musiał tego robić. Nie powiedział mu jednak tego, po
prostu uśmiechnął się pod nosem.
Przez
kolejne dwie godziny nie zamienili już ze sobą ani jednego zbędnego słowa,
które nie miałoby czegoś wspólnego z historią. Test jaki Tom miał napisać
następnego dnia stał się nagle banalnie prosty, a ściąga z wszelkich dat jaką
przygotował mu Bill była zrozumiała, przejrzysta i łatwa do ukrycia. Nie było
nawet mowy aby Dredziarz nie zaliczył tego przedmiotu. Tempo narzucone przez
Czarnowłosego było dość żwawe, jednak dzięki temu coraz szybciej zbliżali się
do końca tematu. Tom był bardzo pojętnym uczniem i Billowi wcale nie umknęło
to, że gdyby trochę bardziej mu się chciało, wcale nie potrzebowałby jego
pomocy. Nie zamierzał jednak podejmować tematu słabej motywacji blondyna.
Im bliżej
jednak było wieczoru, tym gorsze samopoczucie dopadało Billa. Ból głowy nie
zamierzał ustąpić, a gdy ten na moment wstał aby rozprostować nogi, także ból
mięśni całego ciała dał mu się we znaki. Czuł się naprawdę okropnie, coraz
gorzej z każdą godziną.
- Te
strony, na których narysowałem krzyżyki musisz sobie już sam doczytać, tak dla
utrwalenia. – powiedział, poprawiając podwijającą się koszulkę i ponownie
siadając na łóżku, tym razem na jego brzegu. Kręciło mu się w głowie.
- Dzięki.
– usłyszał w odpowiedzi – W sumie to już chyba wszystko, muszę tylko przejrzeć
te notatki. Poczytam też, oczywiście, skoro każesz. – Tom podniósł wzrok na
Czarnowłosego, uśmiechając się.
- Nie
każę, nie musisz. – Bill wzruszył ramionami, z nieco zmęczonym wyrazem twarzy –
Po prostu to wszystko lepiej wejdzie ci do głowy jeśli jeszcze poczytasz. –
wyjaśnił.
Tom
przyglądał mu się uważnie, jakby zastanawiając się czy wszystko jest w
porządku. Dopiero w tym momencie, gdy Czarnowłosy siedział przodem do niego ten
zauważył lekkie wypieki na jego zawsze bladych policzkach. Oczy delikatnie mu
się szkliły.
-
Wszystko dobrze? – zapytał, marszcząc brwi.
Bill
zwrócił ku niemu swoje spojrzenie, jakby nie bardzo rozumiejąc pytanie.
- Jestem
trochę zmęczony. – odparł – Chyba już pójdę, jeśli nie masz nic przeciwko. –
znów popatrzył mu w oczy, a Tom po raz drugi już dostrzegł, jak bardzo jego
tęczówki błyszczą.
Wyciągnął
rękę w jego stronę i jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie, przystawił
ją do czoła Czarnowłosego. Ten odruchowo przymknął powieki. Dłoń Toma była
chłodna, a jego dotyk sprawił mu nadzwyczajną ulgę, nad którą ten nawet się nie
zastanawiał. Lekki dreszcz przebiegł po karku chłopaka. To było przyjemne,
żadna tabletka nie zatrzymała jego bólu głowy tak jak ten zimny dotyk, choć na
ten krótki moment.
Powieki
Billa uniosły się dopiero w momencie, gdy Dredziarz zjechał dłonią w dół,
wierzchem palców przesuwając po jego zaróżowionym policzku. Gdy na moment spojrzeli
na siebie, Tom odsunął rękę, a lekkie uczucie speszenia jakie rozlało się po
jego ciele, zamaskował uśmiechem.
- Masz
gorączkę. Chyba ze czterdzieści stopni. – zauważył, śmiejąc się cicho – Chodź,
odwiozę cię do domu, zanim mi tu zemdlejesz. – dodał, od razu podrywając się z
łóżka i chwytając bluzę, która wisiała obok na oparciu krzesła.
-
Cholera… - Czarnowłosy mruknął pod nosem.
Nie śmiał
się nawet sprzeciwić słowom Toma. Ból mięśni przy każdym najdrobniejszym ruchu
nie przemawiał raczej za dobrym stanem zdrowia, z pewnością nie doszedłby nawet
do domu o własnych siłach więc propozycja Toma była nadzwyczaj kusząca. Marzyło
mu się tylko położyć do łóżka i nie robić zupełnie nic.
Zaledwie
kilka minut później byli już w drodze, a Bill z całych sił starał się nie
zasnąć. Sen był jedyną reakcją jego organizmu na stan w jakim się znajdował i
naprawdę ciężko było mu się przeciwstawić. Na szczęście Tom zupełnie niczego od
niego nie chciał i w ciszy kierował się w stronę domu Czarnowłosego, przed
którym zaparkował po kolejnych kilku minutach.
- Dasz
sobie radę? – zapytał, nie podejrzewając nawet siebie samego o taką troskę,
jaka zabrzmiała w jego głosie.
Bill
spojrzał na niego, uśmiechając się.
-
Przecież nie umieram. Dzięki za podwiezienie. – odparł, na moment jeszcze
przymykając oczy. Zupełnie nie chciało mu się wysiadać.
- To
raczej ja dziękuję. – usłyszał w odpowiedzi, na co jego powieki znów się
uniosły – No wiesz, że poświęciłeś mi czas, choć niespecjalnie się czujesz… -
Tom patrzył na niego, znów nieco speszony. Bill nadzwyczaj często przyprawiał
go o to uczucie.
- Masz
zdać. – odparł – Bo będę musiał cię zabić. – zaśmiał się jeszcze cicho, po czym
otworzył drzwi i wysiadł z samochodu – Trzymaj się. – rzucił, po czym drzwi
zatrzasnęły się, a Tom mógł jedynie obserwować jak Czarnowłosy oddala się,
kierując w stronę domu.
- Cześć…
- powiedział już sam do siebie.
Zanim ten zniknął mu z pola widzenia jeszcze przez kilka
sekund patrzył na niego, trochę sprawdzając czy aby na pewno dotrze do domu, a
trochę… trochę tak po prostu.
Oh, wspaniałe. Pochłonęłam jednym tchem i definitywnie jestem nienasycona. Pisz dłuższe rozdziały, błagam :C To, w jaki sposób opisujesz wszystko co się dzieje, jest absolutnie kurwa fenomenalne, no a fabuła ewidentnie mnie urzekła. Cóż tu więcej mówić. Szkoda, że Tom nie odprowadził Billa prosto do łóżka, ah! Czekam na kolejną notkę, w której może już dojdzie do czegoś większego między nimi, hm? Pozdrawiam i ogromu weny życzę. :)
OdpowiedzUsuńWczoraj weszłam na Twojego bloga i było mi smutno, że nic nowego się nie pojawiło, a tu dzisiaj taka niespodzianka, nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, moja zdolna Allein!
OdpowiedzUsuńLubię tego Billa, mimo że jest taką małą marudą, że tak powiem. A mimo tego, jakoś tak czuję do niego sympatię, cieszę się, że nie ekscytuje się przesadnie Tomem i tak dalej. Cieszę się, że akcja rozwija się powoli, to się Tobie ceni.
Nie przestawaj pisać!
Kocham Cię.
no nie... nie mogę doczekać się następnego odcinka, chyba za szybko przeczytałam opowiadanie od początku :-( uwielbiam!
OdpowiedzUsuńLiczę, że Bill się rozchoruje. Szczerze! Niech on będzie chory i niech Tom go odwiedzi i ładnie się nim zajmie :D
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie! I choć dzisiaj przez biologię, czytałam je urywkami, to i tak jestem zachwycona.
Podoba mi się ta subtelność, delikatność, a jednocześnie taka lekkość i swoboda. Fajnie, bo ten blog jest dowodem na to, że proste słownictwo nie musi być 'wiesniackie'. Bo czasem jak czytam niektóre opowiadania, które są pisane na takim luzie, wychodzą na takie ordynarne... U ciebie tego nie ma i to mnie bardzo cieszy :)
mam nadzieję że kolejna notka będzie dłuższa :D pozdrawiam!
nie bill ostro choruje a tom już wie co ma zrobić :-D
OdpowiedzUsuńAjjj...chce nastepny! :(
OdpowiedzUsuńCiekawie się co dalej? Czekam na więcej Zapraszam do siebie ty-krol-ja-pan.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, jak każde pozostałe. Niewiele się dzieje, ale w sumie to dobrze, że akcja rozwija się tak powoli. Co do treści, to nic więcej nie napiszę. Odcinek przeczytałem pięć dni temu, więc to, co mi przyszło na myśl wtedy, niestety uciekło... Ale zauważyłem błędy w zapisie dialogów. Hm... To chyba wszystko. ;) Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się szybciej, bo już nie mogę się doczekać. Życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Illusion.
Cudowne... Poproszę o więcej, oczyma wyobraźni widzę te spojrzenia. Coś tu sie kroi, niech Tom odwiedzi chorego Billa...
OdpowiedzUsuńB.
Błagam, dodaj szybko nowy rozdział! Kocham Twojeg bloga, nie mogę żyć bez tego opowiadania :D xd świetnie piszesz, naprawdę. Najbardziej podobają mi się charaktery Billa i Toma. Nie mogę się doczekać kiedy coś się między nimi zadzieje :) Czekam z niecierpliwością i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział? :C uschnę jak go szybko nie dodasz :( Kocham to opowiadanie *-*
OdpowiedzUsuń