Dźwięki
jednej z jego ulubionych piosenek rozbrzmiewały w słuchawkach, które
czarnowłosy chłopak uporczywie poprawiał w uszach co kilka chwil, przesuwając
pustym wzrokiem po ulicy. Szedł od dobrych kilkunastu minut. Z lekko uchylonych
ust, poruszających się bezdźwięcznie wraz ze słowami piosenki, wydobywała się
para, która muskając zamyśloną twarz szybko rozpływała się w chłodnym,
jesiennym powietrzu. Mimo padających z góry promieni słońca wydawać by się
mogło, że każdy kogo mijał był przygnębiony, znużony lub chociaż trochę poirytowany.
Ciężko jednak czuć się dobrze w poniedziałkowy ranek, gdy każdy kto tylko nie
jest w domu schowany w ciepłym łóżku, z reguły zmierza do pracy lub szkoły,
zupełnie jak on. Dla niego była to jednak trochę inna, nowa sytuacja. Jeszcze
zaledwie dwa tygodnie wcześniej było to też inne miasto i inna szkoła. Inne
ulice, inni ludzie, inne życie bo w innym miejscu. Nie czuł się dobrze, nie
tyle nawet psychicznie, co po prostu fizycznie. Doskwierało mu ogólne
zmęczenie, w dodatku coś nieprzyjemnie przewracało się w jego brzuchu. Nie był
to strach, raczej coś na zasadzie niechęci tak wielkiej, że prawie zawracającej
jego nogi w kierunku domu, z którego niespełna godzinę temu wyszedł.
Był w banalnym położeniu. W sytuacji, która przydarzyła się niejednej osobie. Po przeprowadzce, zupełnie niezależnej od niego, znalazł się w nowym otoczeniu, z którym musiał się chcąc – nie chcąc zapoznać. On raczej nie chciał. Z myślą, że to było po prostu nie fair, nie zamierzał udawać, że cokolwiek mu się podoba. Nie starając się nawet przykleić na twarz choć namiastki sztucznego uśmiechu i nie uwzględniając opcji, by chociaż przez jeden dzień jakoś się dostosować, stanął przed wielkim budynkiem liceum, w którym za chwilę miała rozpocząć się pierwsza lekcja. Spojrzał na wyświetlacz telefonu – 7:58. Gdy zbliżył się do drzwi, przez jego głowę przebiegła jedna rozpaczliwa myśl, że jeszcze może najzwyczajniej w świecie uciec. I mógł tak stać zamyślony, by nadać całej sytuacji dramatyzmu. Jednak po prostu kopnął drzwi, które po chwili podpierając ręką, otworzył szerzej i wszedł do środka.
Od razu dobiegł go znajomy zapach. Chyba każda szkoła musiała pachnieć brudną szatnią, wychowaniem fizycznym i trampkami z nutką kosza na śmieci. Jego usta wykrzywiły się w grymasie. Nie był to jednak grymas obrzydzenia, bardziej rozpaczy. Jako najlepszy przykład osoby aspołecznej, trudno mu było przez lata przyzwyczaić się do poprzedniego środowiska, tam już było za dużo ludzi i rzeczy, które otaczały go tylko po to by irytować go swoją obecnością – jak myślał. Również jako wybitny pesymista, czuł, że może być tylko gorzej, a opcja taka jak ‘lepiej’ w tym przypadku nie istniała.
Wszedł po schodach na pierwsze piętro, nie zaprzątając sobie głowy wizytą w szatni - i tak nie wyobrażał sobie zostawienia czegokolwiek swojego, gdziekolwiek w tym budynku. Do jego uszu dobiegł głośny, nieprzyjemny dźwięk dzwonka, sygnalizujący wszystkim rozpoczęcie lekcji. On jednak nie spieszył się. Nie chciał sunąć przez korytarz, popychany wzrokiem wszystkich, którzy będą się patrzyli na świra. Już zaczynało mu brakować tego pseudonimu. Jeszcze dobrze nie wszedł do szkoły, a już tęsknił za poprzednią, choć jeszcze nie tak dawno taka tęsknota wydawała się być czymś co najmniej nierealnym.
Zdjął torbę i położył ją na ławce, przy jednej z klas, po czym zsunął z ramion cienki czarny płaszcz. Miał na sobie czarne, przylegające spodnie, glany, czarny t-shirt z nadrukiem jakiegoś nienawidzonego przez innych ‘pedalskiego’ zespołu, ozdoby na szyi i nadgarstkach, ciemny makijaż. Jakaś dziewczyna, idąca opustoszałym już korytarzem sunęła za nim wzrokiem. Czas się przyzwyczajać – pomyślał. Tam przynajmniej wszyscy już go znali a kilka ciekawych, wyróżniających go z tłumu rzeczy nie było atrakcją, którą każdy koniecznie musiał zobaczyć.
Pochwycił znów torbę, ponownie zawieszając ją na ramieniu. Poprawił dłonią czarne, długie włosy, które wiatr nieco zmierzwił i w drugiej dłoni trzymając płaszcz, ruszył przed siebie.
Nim wsunął poplątane słuchawki do kieszeni spodni, wyjął z niej pomięty świstek papieru, na którym miał zapisane jakieś wskazówki, jakie ktoś ze szkoły podał przez telefon jego rodzicielce. Przesunął wzrokiem po rozmazanych literach.
Był w banalnym położeniu. W sytuacji, która przydarzyła się niejednej osobie. Po przeprowadzce, zupełnie niezależnej od niego, znalazł się w nowym otoczeniu, z którym musiał się chcąc – nie chcąc zapoznać. On raczej nie chciał. Z myślą, że to było po prostu nie fair, nie zamierzał udawać, że cokolwiek mu się podoba. Nie starając się nawet przykleić na twarz choć namiastki sztucznego uśmiechu i nie uwzględniając opcji, by chociaż przez jeden dzień jakoś się dostosować, stanął przed wielkim budynkiem liceum, w którym za chwilę miała rozpocząć się pierwsza lekcja. Spojrzał na wyświetlacz telefonu – 7:58. Gdy zbliżył się do drzwi, przez jego głowę przebiegła jedna rozpaczliwa myśl, że jeszcze może najzwyczajniej w świecie uciec. I mógł tak stać zamyślony, by nadać całej sytuacji dramatyzmu. Jednak po prostu kopnął drzwi, które po chwili podpierając ręką, otworzył szerzej i wszedł do środka.
Od razu dobiegł go znajomy zapach. Chyba każda szkoła musiała pachnieć brudną szatnią, wychowaniem fizycznym i trampkami z nutką kosza na śmieci. Jego usta wykrzywiły się w grymasie. Nie był to jednak grymas obrzydzenia, bardziej rozpaczy. Jako najlepszy przykład osoby aspołecznej, trudno mu było przez lata przyzwyczaić się do poprzedniego środowiska, tam już było za dużo ludzi i rzeczy, które otaczały go tylko po to by irytować go swoją obecnością – jak myślał. Również jako wybitny pesymista, czuł, że może być tylko gorzej, a opcja taka jak ‘lepiej’ w tym przypadku nie istniała.
Wszedł po schodach na pierwsze piętro, nie zaprzątając sobie głowy wizytą w szatni - i tak nie wyobrażał sobie zostawienia czegokolwiek swojego, gdziekolwiek w tym budynku. Do jego uszu dobiegł głośny, nieprzyjemny dźwięk dzwonka, sygnalizujący wszystkim rozpoczęcie lekcji. On jednak nie spieszył się. Nie chciał sunąć przez korytarz, popychany wzrokiem wszystkich, którzy będą się patrzyli na świra. Już zaczynało mu brakować tego pseudonimu. Jeszcze dobrze nie wszedł do szkoły, a już tęsknił za poprzednią, choć jeszcze nie tak dawno taka tęsknota wydawała się być czymś co najmniej nierealnym.
Zdjął torbę i położył ją na ławce, przy jednej z klas, po czym zsunął z ramion cienki czarny płaszcz. Miał na sobie czarne, przylegające spodnie, glany, czarny t-shirt z nadrukiem jakiegoś nienawidzonego przez innych ‘pedalskiego’ zespołu, ozdoby na szyi i nadgarstkach, ciemny makijaż. Jakaś dziewczyna, idąca opustoszałym już korytarzem sunęła za nim wzrokiem. Czas się przyzwyczajać – pomyślał. Tam przynajmniej wszyscy już go znali a kilka ciekawych, wyróżniających go z tłumu rzeczy nie było atrakcją, którą każdy koniecznie musiał zobaczyć.
Pochwycił znów torbę, ponownie zawieszając ją na ramieniu. Poprawił dłonią czarne, długie włosy, które wiatr nieco zmierzwił i w drugiej dłoni trzymając płaszcz, ruszył przed siebie.
Nim wsunął poplątane słuchawki do kieszeni spodni, wyjął z niej pomięty świstek papieru, na którym miał zapisane jakieś wskazówki, jakie ktoś ze szkoły podał przez telefon jego rodzicielce. Przesunął wzrokiem po rozmazanych literach.
- Chemia,
116… - mruknął pod nosem, w myślach odczytując numery z tabliczek na drzwiach
każdej klasy, którą mijał. Po chwili zatrzymał się przed odpowiednimi i nie
czekając już na nic otworzył je, nie zaprzątając sobie nawet głowy tym, by
wpierw zapukać. Około trzydzieści par oczu w jednym momencie spojrzało na
niego, a on poczuł, jakby ktoś właśnie bardzo nieprzyjemnie wgniatał go w
ziemie.
- Dzień dobry. – powiedział cicho, mijając nauczyciela, który bez słowa, jednym ruchem dłoni wskazał mu dwa puste miejsca na tyłach klasy i nim ten jeszcze usiadł, zaczął kontynuować lekcje.
Uporczywe spojrzenia śledziły każdy jego krok, a ciche szepty raczej nie sygnalizowały zainteresowania lekcją i tym, co tłumaczył nauczyciel chemii. Gdy usiadł już w ławce, powoli rozejrzał się wokół siebie. Spora przewaga dziewczyn od razu rzucała się w oczy, tak samo jak blond włosy, sztuczna opalenizna i zbyt mocny, tandetny makijaż. Kilka pięknych długowłosych brunetek, ruda burza loków dziewczyny siedzącej obok niego, kilka kujonów z nosami upchniętymi w podręcznikach, grupka chłopaków wyraźnie bardziej zainteresowanych rozmowami między sobą i para czekoladowych oczu, wpatrujących się w niego z ławki przy jednym z okien. Zatrzymał wzrok na osobie, do której należało owe czekoladowe spojrzenie, a która bez skrępowania wpatrywała się w niego nawet mimo faktu, że on już to zauważył. Osobą tą był postawny blondyn, którego długie włosy, skręcone były w kilkanaście dredów związanych grubą gumką. Miał na sobie ubrania, przynajmniej o kilka rozmiarów za duże, a jego postawa i nieco zarozumiały wyraz twarzy, sygnalizowały, że prawdopodobnie jest idiotą, wręcz przesiąkniętym czystą arogancją. Czarnowłosy odwrócił głowę, choć czuł, że tamten jeszcze przez chwilę mu się przyglądał.
- Słuchajcie, ja wszystko rozumiem. – nagle dało się słyszeć nieco podniesiony głos nauczyciela. Wszyscy momentalnie ucichli i spojrzeli w jego kierunku – Wiem, że weekend i sprawy natury kulturalno – organizacyjnej, ale proponowałbym zająć się lekcją. Porozmawiacie na przerwie. – dokończył przesuwając poirytowanym wzrokiem po klasie, po czym znów odwrócił się do tablicy. Ciche westchnienie wydobyło się z ust Billa. Wyjął z torby jeden z grubych zeszytów i kartkując notatki z zajęć chemii w poprzedniej szkole, w końcu zaczął pisać, skupiając całą swoją uwagę na lekcji.
- Dzień dobry. – powiedział cicho, mijając nauczyciela, który bez słowa, jednym ruchem dłoni wskazał mu dwa puste miejsca na tyłach klasy i nim ten jeszcze usiadł, zaczął kontynuować lekcje.
Uporczywe spojrzenia śledziły każdy jego krok, a ciche szepty raczej nie sygnalizowały zainteresowania lekcją i tym, co tłumaczył nauczyciel chemii. Gdy usiadł już w ławce, powoli rozejrzał się wokół siebie. Spora przewaga dziewczyn od razu rzucała się w oczy, tak samo jak blond włosy, sztuczna opalenizna i zbyt mocny, tandetny makijaż. Kilka pięknych długowłosych brunetek, ruda burza loków dziewczyny siedzącej obok niego, kilka kujonów z nosami upchniętymi w podręcznikach, grupka chłopaków wyraźnie bardziej zainteresowanych rozmowami między sobą i para czekoladowych oczu, wpatrujących się w niego z ławki przy jednym z okien. Zatrzymał wzrok na osobie, do której należało owe czekoladowe spojrzenie, a która bez skrępowania wpatrywała się w niego nawet mimo faktu, że on już to zauważył. Osobą tą był postawny blondyn, którego długie włosy, skręcone były w kilkanaście dredów związanych grubą gumką. Miał na sobie ubrania, przynajmniej o kilka rozmiarów za duże, a jego postawa i nieco zarozumiały wyraz twarzy, sygnalizowały, że prawdopodobnie jest idiotą, wręcz przesiąkniętym czystą arogancją. Czarnowłosy odwrócił głowę, choć czuł, że tamten jeszcze przez chwilę mu się przyglądał.
- Słuchajcie, ja wszystko rozumiem. – nagle dało się słyszeć nieco podniesiony głos nauczyciela. Wszyscy momentalnie ucichli i spojrzeli w jego kierunku – Wiem, że weekend i sprawy natury kulturalno – organizacyjnej, ale proponowałbym zająć się lekcją. Porozmawiacie na przerwie. – dokończył przesuwając poirytowanym wzrokiem po klasie, po czym znów odwrócił się do tablicy. Ciche westchnienie wydobyło się z ust Billa. Wyjął z torby jeden z grubych zeszytów i kartkując notatki z zajęć chemii w poprzedniej szkole, w końcu zaczął pisać, skupiając całą swoją uwagę na lekcji.
*
- I jak?
– usłyszał za plecami wesoły kobiecy głos.
Gdy odwrócił głowę, zobaczył tuż obok siebie rudowłosą dziewczynę, obok której siedział przez większość lekcji. Zajęła miejsce na murku, o który się opierał, po czym z uśmiechem znów zwróciła się do niego.
– Nie jest tak źle, jak może się wydawać. Każdy w końcu się przyzwyczaja.
- Do czego? – zapytał, spod lekko przymrużonych powiek obserwując plac, na którym się znajdowali.
Zimny wiatr rozwiewał lekko jego długie czarne włosy. Zanosiło się na deszcz, jednak spora grupka chłopaków wciąż grała w kosza, wrzeszcząc na siebie i popychając się nawzajem.
- Do tego miejsca. – odpowiedziała dziewczyna, jakby po chwili namysłu, podążając wzrokiem za spojrzeniem Czarnowłosego – I do niego. – dodała, wgryzając się w końcu w czerwone jabłko, jakie przez chwilę obracała w dłoniach.
Podniósł wzrok i znów obrócił głowę w jej stronę, pytającym spojrzeniem lustrując jej twarz. Jakby rozumiał wypowiadane przez nią słowa, nie znając jednak ich znaczenia i nie wiedząc do czego zmierza. Dziewczyna zaśmiała się.
- Przecież widzę, że całą przerwę mu się przyglądasz. – przyjaźnie szturchnęła go łokciem w ramię.
- Ale komu? – czuł, że powoli zaczyna się irytować.
W odpowiedzi zobaczył, jak dziewczyna wywraca tylko zielonymi oczyma, wzdychając. Odsunęła owoc od ust, przełykając pospiesznie, po czym skinęła głową w stronę owego boiska do koszykówki.
- Kaulitzowi. – odparła, a Bill od razu spojrzał na grupkę chłopaków.
Część z nich chodziła z nim do klasy, tyle pamiętał, ale nawet nie znał żadnego.
- Jeśli powiesz mi, który to, mogę ci obiecać, że nawet przez chwilę rzeczywiście na niego popatrzę. – mruknął, znów zwracając wzrok na wysokiego, postawnego chłopaka ze spiętymi dredami, który właśnie zrzucił z siebie kurtkę i nie przejmując się zimnem, ponownie wbiegł na boisko, wyrywając przeciwnikowi piłkę.
- Ubierający się w worki, z glistami na głowie, bożyszcz nastolatek, idealny Tom Kaulitz. – odpowiedziała dziewczyna, bez większego entuzjazmu przyglądając się jak Tom, wywracając kogoś na ziemię, podskoczył do kosza i wrzucił do niego piłkę – Nie warto zawracać sobie głowy. Zresztą ma dziewczynę. Chyba każdą jaka się nawinie. – dodała, wzruszając ramionami. Bill momentalnie się poderwał, odchylając głowę i ze śmiechem spoglądając na nią.
- Ty myślisz, że on mi się podoba? I że niby dlatego miałbym tu stać jak kretyn i na niego patrzeć? – uniósł jedną brew – Nie jestem gejem, jeśli o to ci chodzi. – skwitował, naprawdę rozbawiony patrząc jak uśmiech dziewczyny nieco blednie.
- No coś ty, nie… - zawahała się i wyraźnie zawstydzona odwróciła wzrok.
Bill znów spojrzał w stronę boiska, a niezręczna cisza zawisła w powietrzu. On jednak jakby wyłączył się na moment, obserwując przebieg gry, której zasad i tak nie znał, nawet go to nie interesowało. Nie pierwszy raz ktoś wziął go za geja, pierwszy jednak tak dosłownie mu to przekazał, aczkolwiek w milszy sposób niż się z tym wcześniej spotykał.
Gdy odwrócił głowę, zobaczył tuż obok siebie rudowłosą dziewczynę, obok której siedział przez większość lekcji. Zajęła miejsce na murku, o który się opierał, po czym z uśmiechem znów zwróciła się do niego.
– Nie jest tak źle, jak może się wydawać. Każdy w końcu się przyzwyczaja.
- Do czego? – zapytał, spod lekko przymrużonych powiek obserwując plac, na którym się znajdowali.
Zimny wiatr rozwiewał lekko jego długie czarne włosy. Zanosiło się na deszcz, jednak spora grupka chłopaków wciąż grała w kosza, wrzeszcząc na siebie i popychając się nawzajem.
- Do tego miejsca. – odpowiedziała dziewczyna, jakby po chwili namysłu, podążając wzrokiem za spojrzeniem Czarnowłosego – I do niego. – dodała, wgryzając się w końcu w czerwone jabłko, jakie przez chwilę obracała w dłoniach.
Podniósł wzrok i znów obrócił głowę w jej stronę, pytającym spojrzeniem lustrując jej twarz. Jakby rozumiał wypowiadane przez nią słowa, nie znając jednak ich znaczenia i nie wiedząc do czego zmierza. Dziewczyna zaśmiała się.
- Przecież widzę, że całą przerwę mu się przyglądasz. – przyjaźnie szturchnęła go łokciem w ramię.
- Ale komu? – czuł, że powoli zaczyna się irytować.
W odpowiedzi zobaczył, jak dziewczyna wywraca tylko zielonymi oczyma, wzdychając. Odsunęła owoc od ust, przełykając pospiesznie, po czym skinęła głową w stronę owego boiska do koszykówki.
- Kaulitzowi. – odparła, a Bill od razu spojrzał na grupkę chłopaków.
Część z nich chodziła z nim do klasy, tyle pamiętał, ale nawet nie znał żadnego.
- Jeśli powiesz mi, który to, mogę ci obiecać, że nawet przez chwilę rzeczywiście na niego popatrzę. – mruknął, znów zwracając wzrok na wysokiego, postawnego chłopaka ze spiętymi dredami, który właśnie zrzucił z siebie kurtkę i nie przejmując się zimnem, ponownie wbiegł na boisko, wyrywając przeciwnikowi piłkę.
- Ubierający się w worki, z glistami na głowie, bożyszcz nastolatek, idealny Tom Kaulitz. – odpowiedziała dziewczyna, bez większego entuzjazmu przyglądając się jak Tom, wywracając kogoś na ziemię, podskoczył do kosza i wrzucił do niego piłkę – Nie warto zawracać sobie głowy. Zresztą ma dziewczynę. Chyba każdą jaka się nawinie. – dodała, wzruszając ramionami. Bill momentalnie się poderwał, odchylając głowę i ze śmiechem spoglądając na nią.
- Ty myślisz, że on mi się podoba? I że niby dlatego miałbym tu stać jak kretyn i na niego patrzeć? – uniósł jedną brew – Nie jestem gejem, jeśli o to ci chodzi. – skwitował, naprawdę rozbawiony patrząc jak uśmiech dziewczyny nieco blednie.
- No coś ty, nie… - zawahała się i wyraźnie zawstydzona odwróciła wzrok.
Bill znów spojrzał w stronę boiska, a niezręczna cisza zawisła w powietrzu. On jednak jakby wyłączył się na moment, obserwując przebieg gry, której zasad i tak nie znał, nawet go to nie interesowało. Nie pierwszy raz ktoś wziął go za geja, pierwszy jednak tak dosłownie mu to przekazał, aczkolwiek w milszy sposób niż się z tym wcześniej spotykał.
Na ziemie
sprowadził go znów dopiero głos dziewczyny, która wyciągnęła szczupłą dłoń w
jego stronę.
- Spencer, tak przy okazji. – powiedziała, znów uśmiechając się przyjaźnie.
- Bill, miło mi. – odparł, delikatnie ściskając jej zimną dłoń, po czym wsunął swoją z powrotem do kieszeni płaszcza. Przyjrzał się jej, marszcząc lekko brwi.
– Spencer? A to nie jest męskie imię? – zapytał, nieco zdziwiony, obserwując jak dziewczyna zaczyna się cicho śmiać.
- Powiedzmy, że pasuje i tu, i tu, aczkolwiek częściej rzeczywiście noszą je faceci. – odpowiedziała, naciągając na ramiona zsuwającą się z nich kurtkę – To moje drugie imię. Pierwsze to Brandy, ale na nazwisko mam Brandt. Widzisz więc… Brandy Brandt? Rodzice mnie skrzywdzili. – zaśmiała się, ponownie gryząc kęs jabłka, co jednak nie powstrzymało jej przed kontynuowaniem – Sam więc rozumiesz dlaczego używam drugiego imienia.
Czarnowłosy pokiwał twierdząco głową, przez chwilę powtarzając sobie jeszcze w głowie imię i nazwisko dziewczyny, które rzeczywiście średnio ze sobą brzmiały.
- Jeszcze co do Toma… W sumie nie tylko do niego. - znów zaczęła, przenosząc wzrok na Billa - Tych kilku chłopaków, którzy z nim tam grają to część drużyny. Uważają się za bogów i strasznie się panoszą, a ty jesteś nowy więc pewnie trochę przejdziesz, sam rozumiesz. Każdy nosi tu ten krzyż. – westchnęła cicho, z niezbyt pozytywnym wyrazem twarzy podnosząc się i otrzepując spodnie, gdy z wnętrza szkoły rozbrzmiał dzwonek – Chodź, jeszcze angielski. – znów posłała mu ciepły uśmiech, czekając aż wskoczy po kilku schodkach wyżej i dołączy do niej.
- Dzięki za troskę, ale naprawdę nie przejmuję się takimi rzeczami. – odpowiedział, zupełnie nie przywiązując wagi do tego, co chwilę wcześniej usłyszał.
Zwolnili kroku, gdy tłum połowy szkoły w ślimaczym tempie powoli wlewał się do wnętrza budynku, wchodząc pojedynczymi drzwiami.
– Bardziej nurtuje mnie to, że pomyślałaś, że się na niego gapię. – zaśmiał się.
- Skarbie, każdy się tu na niego gapi. – uniosła znacząco brew, jakby dając mu tym do zrozumienia, że jeszcze wiele musi się nauczyć.
Bill uśmiechając się pod nosem, nie odpowiadając już nic. Odwrócił głowę na bok i od razu dostrzegł w tłumie burzę dredów należących do chłopaka, który jakby na zawołanie również spojrzał właśnie na niego.
- Spencer, tak przy okazji. – powiedziała, znów uśmiechając się przyjaźnie.
- Bill, miło mi. – odparł, delikatnie ściskając jej zimną dłoń, po czym wsunął swoją z powrotem do kieszeni płaszcza. Przyjrzał się jej, marszcząc lekko brwi.
– Spencer? A to nie jest męskie imię? – zapytał, nieco zdziwiony, obserwując jak dziewczyna zaczyna się cicho śmiać.
- Powiedzmy, że pasuje i tu, i tu, aczkolwiek częściej rzeczywiście noszą je faceci. – odpowiedziała, naciągając na ramiona zsuwającą się z nich kurtkę – To moje drugie imię. Pierwsze to Brandy, ale na nazwisko mam Brandt. Widzisz więc… Brandy Brandt? Rodzice mnie skrzywdzili. – zaśmiała się, ponownie gryząc kęs jabłka, co jednak nie powstrzymało jej przed kontynuowaniem – Sam więc rozumiesz dlaczego używam drugiego imienia.
Czarnowłosy pokiwał twierdząco głową, przez chwilę powtarzając sobie jeszcze w głowie imię i nazwisko dziewczyny, które rzeczywiście średnio ze sobą brzmiały.
- Jeszcze co do Toma… W sumie nie tylko do niego. - znów zaczęła, przenosząc wzrok na Billa - Tych kilku chłopaków, którzy z nim tam grają to część drużyny. Uważają się za bogów i strasznie się panoszą, a ty jesteś nowy więc pewnie trochę przejdziesz, sam rozumiesz. Każdy nosi tu ten krzyż. – westchnęła cicho, z niezbyt pozytywnym wyrazem twarzy podnosząc się i otrzepując spodnie, gdy z wnętrza szkoły rozbrzmiał dzwonek – Chodź, jeszcze angielski. – znów posłała mu ciepły uśmiech, czekając aż wskoczy po kilku schodkach wyżej i dołączy do niej.
- Dzięki za troskę, ale naprawdę nie przejmuję się takimi rzeczami. – odpowiedział, zupełnie nie przywiązując wagi do tego, co chwilę wcześniej usłyszał.
Zwolnili kroku, gdy tłum połowy szkoły w ślimaczym tempie powoli wlewał się do wnętrza budynku, wchodząc pojedynczymi drzwiami.
– Bardziej nurtuje mnie to, że pomyślałaś, że się na niego gapię. – zaśmiał się.
- Skarbie, każdy się tu na niego gapi. – uniosła znacząco brew, jakby dając mu tym do zrozumienia, że jeszcze wiele musi się nauczyć.
Bill uśmiechając się pod nosem, nie odpowiadając już nic. Odwrócił głowę na bok i od razu dostrzegł w tłumie burzę dredów należących do chłopaka, który jakby na zawołanie również spojrzał właśnie na niego.
* Amy Winehouse.
Jak cudownie się zaczyna. Dobrze, że są w liceum. Ani do Billa ani do Toma 24 lata nie pasują ;_; Fajnie też, że nie są braćmi. Jakoś tak pokochałam już to opowiadanie. Lekkie, na razie nie wniosłaś żadnej fabuły.
OdpowiedzUsuńWeny ♥
Intrygujące, ale bardzo mi się podoba,w pewien sposób chyba się utożsamiam z Czarnym. Z niecierpliwością czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajnie się czyta. Dopiero pierwsza część, a Ty już zyskałaś we mnie stałą czytelniczkę.
OdpowiedzUsuńOby tak dalej, kochana. :)
jej, czuję, że to będzie następne twoje niesamowite opowiadanie. ;-)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się! :-*
OdpowiedzUsuńKocham cię, kocham, kocham!
OdpowiedzUsuńLekko się to czyta, spędzę na tym blogu masę przemiłych chwil. Czuję to!
Może nie każdą notkę skomentuję (niestety wyszło mi z nawyku komentowanie), ale na pewno każdą przeczytam ;)
rety, ostatnio czytałam twincesta w 6 klasie podstawówki, a teraz jestem w 1 liceum. miło wrócić znów do twincestów. chociaż już mnie blogowanie ani nawet twincesty tak nie jarają jak kiedyś, to postaram się czytać twojego bloga ;)
OdpowiedzUsuńja też się cieszę, że nie są braćmi. ładny styl, bardzo dobrze mi się czyta. Dobrze, że od początku już kogoś znalazł, cieszy mnie to. Lecę dalej zaraz.
OdpowiedzUsuń